Od mojego przyjazdu w zasadzie nie przestaję jeść. Od środy zdążyłam już dwa razy odwiedzić jedną z lepszych restauracji gruzińskich, a w domu moja rodzinka także dba o to żebym na Święta wróciła dobrze "odżywiona". Niestety z trudem przychodzi mi odmawianie, bo naprawdę jestem ciekawa tych gruzińskich smaków, jeszcze nie było potrawy, która by mi nie smakowała i cały czas chcę więcej! ;)
Na pewno w tych okolicznościach muszę pomyśleć o formach aktywności sportowej. Na razie mam obiecany rower z organizacji, trochę spaceruję, a dzisiaj po raz pierwszy próbowałam swoich sił na tzw. slackline. Ciekawa sprawa, ale muszę jeszcze sporooooo ćwiczyć. W piłkę nożną pewnie sobie nie pogram za bardzo w trakcie mojego pobytu w Gruzji, bo jedyna kobieca drużyna piłkarska trenuje w Tbilisi. Trochę daleko...;) Może z jakimiś chłopakami u siebie w Ozurgeti pokopię.
Tak jak wspominałam na początku posta, odwiedziłam dwa razy restaurację gruzińską. We czwartek po przyjeździe poszliśmy na powitalną kolację w wolontariackim gronie, taka trochę "supra" po naszemu. "Supra" po gruzińsku oznacza ucztę z toastami. Oczywiście nasze biesiadowanie nie było tak uroczyste, ale toastów nie zabrakło. ;) Jedzenie było przepyszne, trunki dobrze schłodzone, a co najważniejsze, spędziliśmy mile czas we wspaniałym gronie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz