poniedziałek, 28 października 2013

"To który szczyt zdobywamy? Ten? Ok, why not", czyli jak Crazy Goats wspinały się na Sakornię (2755 m) ;)

W zeszły piątek Europa Family postanowiła skorzystać z możliwości wybrania się w góry z doświadczonym przewodnikiem. Naszym celem było Bakhmaro, letnia miejscowość położona na wysokości 2050 m n.p.m. . W trakcie sezonu tętni życiem, ale w zimie zamiera i trudno tam uświadczyć żywego ducha. Miasteczko sprawia wrażenie opuszczonego i myślę, że mogło być miejscem akcji wielu filmów grozy. Poza tym jest naprawdę urokliwe. Dookoła góry, kolorowe domki porozrzucane na zboczach, rzeka przecinająca miasteczko... Cisza i spokój...

O ósmej umówiliśmy się z przewodnikiem pod domem Europa Family. Zapakowaliśmy się sprawnie i bezproblemowo w 7 osób do 5 - osobowego samochodu terenowego. Było bardzo wygodnie, nawet jedna osoba miała miejsce leżące na naszych kolankach. Trochę odczuwała pewien dyskomfort na serpentynach, ale wspólnie próbowaliśmy temu zaradzić. Ogólnie było bardzo wesoło i coraz bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że nasza wycieczka będzie jedną, wielką przygodą/anegdotą do opowiedzenia.

Po dwóch godzinach niekończących się żartów i śmiechów, dojechaliśmy do domku letniskowego naszego przewodnika w Bakhmaro. Przygotowaliśmy w pośpiechu śniadanko. Na stół wjechały produkty pochodzenia gruzińskiego, francuskiego i polskiego. Żadna wyprawa Europa Family nie może się odbyć bez pasztetu podlaskiego!! Niestety, został nam już tylko jeden..;(  Trzeba będzie pomyśleć o uzupełnieniu zapasów. Kto chce do mnie przyjechać, to musi zapłacić frycowe w postaci pasztetu i Berlinek!! Postanowione ;)
Po zjedzeniu śniadania, przyszedł czas na wycieczkę w góry. Wycieczkę, która przerodziła się w  wyprawę. Jest to istotna różnica. Muszę na wstępie zaznaczyć, że jestem zupełnym laikiem jeśli rozmawiamy o chodzeniu po górach. Góry w Polsce zazwyczaj widzę zimową porą jak wjeżdżam na nie kolejką/krzesełkiem/orczykiem, czyli uprawiając sporty zimowe. W wakacje zawsze ciągnęło mnie bardziej nad morze i na Mazury - jednym słowem sporty wodne.  Jak zdobywać szczyty po raz pierwszy, to dlaczego nie w Gruzji...;)

Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od wejścia do samochodu. Zjechaliśmy z góry, przeprawiliśmy się przez rzekę samochodem (po co w ogóle budować mosty??) i zaczęliśmy podjeżdżać pod górę. Wyżej, wyżej i jeszcze wyżej. Oczywiście żartom nie było końca - w końcu my przecież takie  chojraki;)  "Sami możemy podejść pod górę, co nie? Po co w ogóle samochód? Mamy nogi, to możemy iść. A może wjedziemy samochodem na szczyt? Może wysiądziemy, bo szybciej wejdziemy na szczyt niż ten samochód podjedzie pod tę górę? Itp. :). Wisienką na torcie była sytuacja kiedy wpadając "prawie" samochodem w szczelinę, nawigator pokładowy zaczął przeraźliwie ostrzegać nas przed katastrofą ("Crush! Crush! Crush!"). Oczywiście, gdy po wielogodzinnym chodzeniu po górach w końcu dotarliśmy do samochodu, dziękowaliśmy przewodnikowi za podjechanie tak wysoko i wspominaliśmy nasze wcześniejsze "żarty" z pożałowaniem.
Zdobycie Sakornii nie było naszym celem. Zdobyliśmy go tak przy okazji. No bo dlaczego nie? ;) Początkowo mieliśmy tylko pochodzić trochę po górach i wrócić do samochodu. Dotarliśmy do miejsca, gdzie roztacza się piękny widok na szczyty. Popstrykaliśmy zdjęcia, a w zasadzie ich milion. Pozując, skacząc, spontaniczne, portretowe, do wyboru - do koloru ;) Mieliśmy już wracać, kiedy przewodnik wskazał na jeden z trzech szczytów i zapytał się nas czy nie chcemy na niego wejść. Naszą odpowiedzią było "Why not?" Ja to w ogóle zrozumiałam, że idziemy po prostu na jakieś tam wyższe wzniesienie, bliższy "mały" szczyt. Spoko, ja nie wejdę? Dam radę. Nic, że nie mam pojęcia o wspinaniu się, padam po 10 metrach intensywnego człapania pod górę (dobrze, że przynajmniej szybko się regeneruję - z jakiegoś chyba powodu gram na hali na bramce...). Nic, że niosę na plecach swój cały dobytek (no bo przecież w górach pogoda zmienia się bardzo szybko i trzeba być zawsze przygotowanym). Nic, że na szyi cały czas dynda mi aparat ( w końcu jestem paparazzi wszystko musi być uwiecznione na zdjęciach) i grozi mu zakończenie swojego żywota (niebezpiecznie bliskie spotkania ze skałami i śniegiem). Jednym słowem, jak wygląda wspinanie się bez wyobraźni w wykonaniu Joanny. :) Ale w sumie może to dobrze... Jakbym była świadoma tego co mnie czeka, to istniałaby możliwość wycofania się z tej wspinaczki, A tak to: "Why not?" ;)
Wspinanie oczywiście do najłatwiejszych nie należało. Było mnóstwo chwil zwątpienia, obliczania sobie dystansu "od skały do skały, przerwa", przystanków na "zdjęcie i wodę", błagalnego spoglądania na najbliższy szczyt myśląc, że to już meta i słów wsparcia od "Drużyny Pierścienia". Była też ogromna radość i szok jak się okazało, że wspięłyśmy się na szczyt. Bo myślałam, że to ten kolejny... Dziecko we mgle normalnie...;)

Oczywiście bardzo się cieszyłam jak dotarłyśmy na szczyt, ale musiałyśmy jeszcze z niego zejść. Już chyba nie wiem co było trudniejsze...Na pewno było zabawniejsze;) Zbieganie po śniegu, niezliczone "gleby", zapadanie się w zaspach, gonienie "przewodnika-kozicy", w pośpiechu dzielona   "kawałkami" Krakowska  (smak i zapach Krakowskiej w górach - bezcenne) i najbardziej soczyste jabłko na świecie (taaaak...., "na głodniaka" wszystko tysiąc razy bardziej smakuje), woda uzupełniana w mijanych strumyczkach, przeprawianie się przez strumienie, wędrowanie bez endu w górę i w dół, niekończące zapewnianie przewodnika, że już za tym wzniesieniem stoi samochód i nasze miny jak się okazywało, że jeszcze jedna "górka" do pokonania = PRZYGODA :)

Może mój opis wygląda trochę dramatycznie i może się zdawać, że w ogóle mi się nie podobało. Nic bardziej mylnego. Czułam ogromną satysfakcję jak udało mi się dotrzeć na szczyt i z niego zejść ( w końcu odwrotu nie było ; D ). Przeżyłam fajną przygodę, pierwszy raz wspinałam się tak wysoko i cieszę się, że dałam radę. Jest to mój osobisty sukces.  Impossible is nothing!!!
























poniedziałek, 21 października 2013

Gruzińskie świętowanie

Bardzo szybko zaczyna do mnie docierać, dlaczego wiele osób po przybyciu do tego kraju zakochuje się w nim po uszy:) Czas potrafi tutaj płynąć powoli, po czym nagle błyskawicznie przyśpiesza i każdy dzień obfituje w nowe przeżycia. Od tygodnia zbierałam się żeby zaktualizować swój blog, ale nie było mi to dane;) A to powitalna supra, a to wycieczka do Batumi, a to wizyta w sąsiednim miasteczku z okazji święta, a to wypad w góry, a to kolacja w gronie Europa Family. Cały czas coś się tutaj dzieje :) A przede wszystkim „dzieje się” w wielu wspaniałych miejscach i w towarzystwie jeszcze wspanialszych ludzi:)
                       

Gruzini są niesamowicie przyjacielskim, otwartym narodem. Szczęście i zadowolenie gościa jest dla nich priorytetem. Musi być „pełny i syty”, o czym mieliśmy okazję przekonać się trakcie supry oraz w szczególności w trakcie pobytu w Likhauri.




W zeszły piątek zostaliśmy zaproszeni na powitalną suprę. Było bardzoooooo wesoło, dawno się tak nie śmiałam. Jedzenia i trunków nie brakowało;) Wino bardzo mi smakowało, delektowałam się nim przez cały wieczór i bardzo się zrelaksowałam. :) Obsługa cały czas donosiła kolejne potrawy, wymieniając tylko talerze. Już nawet nie pamiętam ich nazw, ale wszystko było przepyszne. Jeśli chodzi o trunki, no to cóż mogę powiedzieć? ;) W Gruzji bardzo istotną rolę odgrywają toasty. Nie pije się bez powodu. Toasty wygłasza Tamada albo wskazana przez niego osoba. W trakcie wznoszenia toastów ani między nimi nie można pić nalanego wina. Po zakończeniu toastu należy wypić wino do ostatniej kropelki. Pierwszy toast Tamada wznosi zazwyczaj za pokój na świecie, drugi za powód spotkania, a następnie w dowolnej kolejności za przyjaciół, rodzinę, zmarłych, itp. Toasty potrafią być długie oraz bardzo poetyckie. W trakcie toastu za zmarłych, męska część grona musi wypić wino na stojąco. Toasty są wznoszone bardzo często i wraz z upływem czasu stają się one coraz bardziej pomysłowe.




Wycieczka do Likhauri pozwoliła nam poznać wielu ciekawych ludzi, zobaczyć tradycyjne tańce ze wszystkich regionów kraju i „zakosztować” Gruzji w pigułce. Na obchody lokalnego składała się część artystyczna, przemowy ważnych osobistości oraz prezentacja produktów i potraw pochodzących z wielu stron kraju. W trakcie naszego odkrywania coraz to nowych stolików regionalnych mieliśmy okazję potwierdzić w 100% wszystko to, co do tej pory mówiło się o gruzińskiej gościnności. Dosłownie nie mogliśmy przejść obok żadnego stolika niezauważeni. Proponowano nam wszelkie potrawy, na ciepło i na zimno, słone i słodkie, owoce. Nie mogło również zabraknąć wina i chachy domowej roboty. Odwiedziny każdego stolika wiązały się z interesującymi rozmowami, pamiątkowym zdjęciem, a czasami nawet mini koncertem z okazji naszego przyjazdu. Obecność Europa Family była chyba też jakąś sensacją lokalną...My robiliśmy zdjęcia i nam je robiono;) Dzień pełen wrażeń. Jednym słowem - „Crazy country, crazy people”...;)


 









niedziela, 20 października 2013

„Europa Family” w Batumi:)

„Europa Family” jest w ciągłym ruchu. Kolejnym naszym przystankiem była „Czarnomorska Perła”, czyli Batumi. Wyprawa do Batumi wiązała się z wczesną pobudką, ponieważ pociąg odjeżdżał ze stacji kolejowej w Ozurgeti o godzinie 7.55. Cena biletu wynosiła 50 tetrii (jeśli kupowany wewnątrz pociągu) albo 80 tetrii (jeśli kupowany w kasie na stacji kolejowej). Dlaczego bilet kupiony w pociągu jest tańszy? Nie ma pojęcia. Jest to pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła w trakcie tej podróży. W Polsce nie opłaca się przecież kupować biletu od konduktora?






Jak przebiegła podróż lokalnym pociągiem? Bardzo ciekawie. Jechaliśmy pociągiem, nie było w nich przedziałów. Do dyspozycji mieliśmy wiele miejsc siedzących, a także miejsca ze stolikiem. Nie powiedziałabym, że w pociągu było bardzo czysto, ale też nie było tragedii. Jeśli chodzi o zasady obowiązujące wewnątrz, to oczywiście ludzie bez problemu mogli palić papierosy, handlować „mydłem i powidłem” czy zbierać pieniążki na różne cele:)

Po 1,5 godz. jazdy dotarliśmy do Batumi, a w zasadzie na jego przedmieścia. Z dworca do centrum miasta przemieściliśmy się autobusem miejskim za 40 tetrii. Jak widzicie transport publiczny w Gruzji nie należy do najdroższych na świecie;)

W Batumi działa również gruzińskie „Veturilo”, ale jak ktoś przyjeżdża do miasta tylko na 1 dzień, to nie opłaca się w zasadzie korzystać z tego udogodnienia. Za samą rejestrację do systemu „Batumelo” w informacji turystycznej zapłacimy 20 lari (opłata za rok). Godzina przejażdżki rowerowej wynosi 2 GEL, czyli nasze 4 złote.

Batumi można zwiedzić bez problemu w jeden dzień. Do najważniejszych miejsc w mieście dostaniemy się na piechotę. Z wybrzeża można również wjechać kolejką na pobliską górę i podziwiać stamtąd miasto oraz Morze Czarne. Jeśli kogoś interesuje pokaz delfinów w delfinarium, to musi odpowiednio wcześniej zaplanować wizytę, ponieważ w zależności od tego czy pokaz odbywa się w sezonie lub poza nim, zmienia się czas i częstotliwość występów.

Miłośnikom flory na pewno przypadnie do gustu wizyta w Ogrodzie Botanicznym. Dotarcie do Ogrodu nie stanowi problemu. Jeśli jedziemy pociągiem z Ozurgeti, to po prostu powinniśmy wysiąść jedną stację przed Batumi. Z samego miasta do ogrodu dojeżdża wiele autobusów miejskich. Ja jeszcze nie byłam w ogrodzie, więc nie mogę podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Jest to jedno z wielu miejsc, które chcemy odwiedzić z Europa Family.

Co mogę powiedzieć o samym mieście? Na pewno warto je odwiedzić, bo na każdym kroku zaskakuje i podejrzewam, że w niczym nie przypomina innych miast gruzińskich. „Podejrzewam”, bo jeszcze nie mam porównania. Wizyta Tbilisi i Kutaisi dopiero przede mną. Zwiedzając Batumi od razu ma się świadomość, że odwiedzamy kurort turystyczny, także ze względu na ceny.;) My akurat znaleźliśmy się tam poza sezonem, ale widać pozostałości po okresie wakacyjnym. Niektóre atrakcje były już nieczynne albo rzadziej otwierane. Ogólnie nie widzieliśmy wielu ludzi na ulicach.

Nie będę opisywać zbyt szczegółowo miasta, ponieważ każdy ma inny gust. Ogólnie, Batumi jest bardzo ciekawe i oryginalne miejscami. Spośród wielu pojęć, którymi określiliśmy to miasto, wymienię tylko: „Gruzińskie Las Vegas”, „Owoc pracy architekta na haju” czy „Styl Pijanego Mistrza” ;)
Spacer po Batumi, a szczególnie nocną porą musi być niesamowitym doświadczeniem. Na pewno wrócimy do tego miasta niedługo. Również po to, aby uzupełnić nasz zapas pysznego wina...;)

Aaaa...i na koniec ciekawostka dotycząca Batumi! W pobliżu portu znajduje się słynna fontanna "Chacha Tower". Chacha to rodzaj gruzińskiego alkoholu (70%). Codziennie o godz. 19 zamiast wody z fontanny wypływa właśnie chacha:)
Przepyszny turecki kebab
"Chacha Tower"



niedziela, 13 października 2013

Europa Family w podróży:)

Europa Family
Po krótkiej przerwie powracam do pisania. Szczerze mówiąc, zaczynałam się obawiać, że już ochłonęłam po pierwszych wrażeniach związanych z moją tymczasową przeprowadzką do Gruzji. Nic bardziej mylnego:) Nadal zachwycam się widokiem gór za każdym razem jak wstaję z łóżka, nadal nie mogę się przyzwyczaić do otaczającej mnie zieleni, nadal widok krówek siedzących sobie na środku drogi robi na mnie wrażenie.

Dobrze, konkrety ( i tak znów zaraz będę Was męczyć opowiadaniem o krajobrazie gruzińskim)!

"Europa family"... Bardzo spodobało mi się to określenie. Taką nazwę wymyślił  pewien mieszkaniec Ozurgeti widząc mnie i pozostałych wolontariuszy wracających z naszej pierwszej wyprawy trekkingowej (chyba tak fachowo to brzmi..).  Skorzystam z kreatywności wspomnianego Gruzina i będę się posługiwać tą nazwą przy opisywaniu wydarzeń związanych z moim pobytem w Gruzji.

Ostatnio "Europa family" jest w ciągłym ruchu:) Do tej pory odwiedziliśmy monaster  Szemokmedi, monaster w Gogieti oraz Kobuleti.

Pierwszy odwiedzony przez nas monaster w średniowieczu stanowił  jeden z największych kulturalno-edukacyjnych centrów regionu. Znany był również za sprawą potężnej biblioteki przechowującej cenne ryciny i manuskrypty. Kompleks pochodzi z XVI wieku.

 

 Jeśli chodzi o drugi cel zwiedzania, to już nie jestem w stanie udzielić tak konkretnych informacji ;) Jak po 2-3 godzinach wędrowania dotarliśmy do monasteru, okazało się, że był zamknięty. Jednak widoki ze wzgórza na którym się mieścił budyneczek, rewanżowały wszelkie trudy związane z dotarciem do tego miejsca. Mijaliśmy wioski, sady (limonki, owoce kaki, dzikie cytryny), krówki, kozy, małe prosiaczki, ale przede wszystkim cały czas podziwialiśmy niesamowity krajobraz. Ze wzgórza mogliśmy widzieć "Gruzję w pigułce" - Morze Czarne, Kaukaz, Mały Kaukaz. Połączenie - świerk, palma i śnieg na szczytach gór - BEZCENNE:)

Mały Kaukaz



Kaukaz



Wycieczka do Kobuleti miała już charakter czysto rekreacyjny - plażowanie:) Złapaliśmy rano marszrutkę i po 40 min dotarliśmy nad morze. Plaża w Kobuleti jest kamienista. I nie mówię tu tylko o paru kamyczkach dzięki którym możemy odczuwać pewien dyskomfort wylegując się na ręczniczku...;) W każdym razie nie ma tragedii, szybko można się przyzwyczaić do tego specyficznego masażu, ale lepiej nie zmieniać za często pozycji. Pogoda w Kobuleti była bardzo ładna i słoneczna, tak słoneczna, że wieczorem po powrocie, połowa mojej twarzy była dziwnie zaczerwieniona. Jaki morał? W Gruzji nawet w połowie października warto mieć przy sobie krem do opalania. Co mogę więcej powiedzieć? No cóż, pozachwycam się znów krajobrazem. Widok w oddali Batumi, morza i gór "obok" - jak zwykle - BEZCENNY:) Aaaaa, no i wykąpaliśmy się, bo było ciepło, a potem takie tam sobie delfinki  widzieliśmy skaczące o zachodzie słońca - nuda ogólnie ;)

środa, 9 października 2013

Moja okolica:)

Co mogę dzisiaj ciekawego napisać? Chyba to, że nadal nie przestaje mnie zachwycać widok z mojego okna. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do widocznych z każdego punktu Ozurgeti gór. Gdzie się nie pójdzie, czy do sklepu, czy do parku, czy na bazar - wszędzie góry:) 

Dzisiaj byliśmy także na stadionie drużyny piłkarskiej z Ozurgeti, chyba w drugiej lidze panowie grają. Murawa bez zarzutu, gorzej z wyposażeniem ;) Ale również cudowne miejsca do odpoczynku (co prawda nie wiem za bardzo jeszcze od czego...).

Poniżej zamieszczam zdjęcia mojego domku i  ogrodu:

Widok z okna/z ulicy


Widok z okna/z ulicy
Widok z okna/z ulicy

Moje okno
Mój domek
Owoc kaki