poniedziałek, 25 listopada 2013

Wycieczka do Tbilisi:)

W zeszły poniedziałek wróciłam do Ozurgeti po prawie tygodniowej nieobecności. Najpierw nocnym pociągiem Europa Family udała się do Tbilisi, a po dwóch dniach przemieściła się do Sighnaghi. W planie po drodze był jeszcze Kazbegi, ale niestety pogoda nie dopisała. Może następnym razem się uda.



Podróż nocnym pociągiem na początku trochę nas przerażała. Nie udało nam się zdobyć biletów na kuszetki, a miejsca siedzące nie do końca nas przekonywały. Do tej pory jechaliśmy pociągiem tylko raz, do Batumi, więc o ile pamiętacie moją relację z tamtej podróży, to możecie zrozumieć nasze obawy. 10 godzin w pozycji siedzącej, bez możliwości rozłożenia fotela, osnuci dymem papierosowym, wiecznie wchodzące i wychodzące osoby sprzedające mydło i powidło, a może także czyhające na nasz dobytek? Nie, nie byliśmy do końca przekonani do tego pomysłu, ale jakoś przecież trzeba dojechać do Tbilisi. W większej grupie zawsze raźniej się podróżuje, a w planie przewidziane były jeszcze obchody Dnia Niepodległości, urodziny Szu i imieniny Marcina;) Na szczęście nasze obawy nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. Miejsca numerowane, rozkładane i wygodne fotele, nawet telewizorek (3 razy pod rząd ten sam film z Stevenem Seagalem w roli głównej), czujny konduktor, zakaz palenia w wagonie (tylko było można palić przy toaletach). Dodam na koniec, że koszt tej przyjemności wyniósł nas 14 lari.



Sam przejazd nawet się mi nie dłużył. Jak to Europa Family, do pociągu zabraliśmy pokaźną wałówkę (pozostałości z Cooking Day), brakowało tylko jajek na miękko...;) Oczywiście cały wagon wiedział, że nadszedł czas na kolację. Zaopatrzeni w plastikowe talerzyki i widelce, porcję sałatki jarzynowej i ratatouille, kawałka chleba szoti – przystąpiliśmy do konsumpcji:) Swoją drogą nie rozumiem jak Gruzini mogą wytrzymać 10 godzin bez jedzenia. Fakt, że momentalnie zasypiają po wejściu do pociągu i w zasadzie budzą się na stacji docelowej, ale mimo wszystko? Jaka jest ich taktyka? Muszą przeprowadzić dochodzenie w tym temacie.



Podróż przebiegała bardzo szybko, umilaliśmy sobie czas rozmowami, słuchaniem muzyki, a po 12 w nocy przystąpiliśmy do oficjalnych uroczystości obchodów Dnia Niepodległości. Od miesiąca w walizce trzymałam niezbędne na tę okazję produkty. Po założeniu koszulki reprezentacji Polski, na stoliczek wjechał: Torcik Wedlowski, Śliwki w czekoladzie, Pasztet podlaski oraz Żubrówka. Miały być jeszcze Krówki, ale niestety nie mam aż tak silnej woli. Co Krówka, to Krówka ;) Przez miesiąc w mojej Wieży zdążyłam rozmontować mały zapasik. Wieżą nazywam pokój w moim domu. To tak na przyszłość;)



O 6.30 dojechaliśmy do Tbilisi. Zdążyliśmy się trochę przespać, ale jak wysiedliśmy z pociągu, to bardziej wyglądaliśmy jak Zombie Family niż Europa Family. Nasz hostel znajdował się w samym centrum Tbilisi, przy Al. Rustaveli. Jest to najdłuższa aleja w Tbilisi. Jej długość wynosi 1,5 km. Przy Rustaveli znajdują się m. in. markowe sklepy, galerie, muzea, opera, siedziba gruzińskiego Parlamentu.



Dotarliśmy do hostelu, zostawiliśmy bagaż, a następnie rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta. Naszym pierwszym przystankiem było wzgórze Mtacminda (800 m. n. p. m.). Znajduje się na nim pięknie oświetlona wieża telewizyjna, park rozrywki z równie przepięknie oświetlonym diabelskim młynem oraz restauracja. Na wzgórze można dotrzeć na wiele sposobów. Kolejką bezpośrednio do lunaparku (taka jak w Krynicy), kolejką linową (takie wagoniki) do pomnika Matki Gruzji i potem na piechotę przejść, marszrutką oraz na piechotę wspinając się po zboczu góry. Teraz pytanie za 100 pkt. Jaki sposób wybrała Europa Family po 10 godz. jazdy nocnym pociągiem? Oczywiście, że wspinaczkę. Why not? Po posileniu się w McDonalds (wybitnie niegruzińsko), żwawym krokiem wyruszyliśmy pod górę. Wspinaczka nie była tak trudna jak w Bakhmaro, po drodze podziwialiśmy panoramę Tbilisi, pozdrawialiśmy się z innym „pielgrzymami”, byliśmy pod wrażeniem sprawności pewnej Babuszki (robiła szereg skomplikowanych ćwiczeń przy źródełku w połowie wzgórza), robiliśmy mnóstwo zdjęć. Gdy dotarliśmy na sam szczyt wzgórza, przenieśliśmy się na parę godzin do Nibylandii. Poczekaliśmy na otwarcie lunaparku i skorzystaliśmy z paru atrakcji. Wydaliśmy najszybciej w naszym życiu 5 lari (przejażdżka rollercoaster'em) oraz podziwialiśmy Tbilisi z Diabelskiego Młyna.



W lunaparku zatraciliśmy się zupełnie. Nawet nie wiem kiedy ten czas minął tak szybko. Po przygodach na wzgórzu nie mieliśmy już siły na nic. Zmęczenie po podróży nocnej dało się we znaki i postanowiliśmy odpocząć w hostelu. Szybko się okazało, że nie będzie to takie proste. W Gruzji najlepiej czasami nic nie planować, bo i tak plany się często zmieniają w ostatniej chwili. Spontan rządzi! Dostaliśmy zaproszenie od właściciela hostelu (Egipcjanina) na degustację wina i po krótkim namyśle postanowiliśmy z niego korzystać. Wieczór przebiegł bardzo spokojnie. Przy jednym stole spotkali się Polacy, Francuzi, Niemka, Gruzini, Egipcjanin i Kazaszka, więc było bardzo ciekawie.



Następnego dnia kontynuowaliśmy odkrywanie miasta. Tradycyjnie, nie będę za bardzo rozpisywać się o samych miejscach wartych odwiedzenia. Tbilisi przypomina inne miasta europejskie. Tutaj tempo życia jest szybsze, ludzie pędzą do pracy/szkoły/domu, w metrze ścisk, dookoła kalejdoskop różnych subkultur, wesoło i kolorowo, korki na ulicach (przejście na drugą stronę czasami graniczy z cudem), mnóstwo sklepów, restauracji oraz kawiarni. Dzieje się, dzieje. W Tbilisi znajdziecie wszystkie kuchnie świata, puby, kluby, klubokawiarnie, Na razie jeszcze za bardzo nocnego życia w Tbilisi nie zakosztowaliśmy, ale za to skorzystaliśmy z możliwości zjedzenia niegruzińskiego obiadu, aby trochę urozmaicić nasze odżywianie się w Gruzji. 

Wieczorem zorganizowaliśmy w  hostelu kolejny, spontaniczny Cooking Event, tym razem zakończony pełnym sukcesem. Na tę okazję przygotowaliśmy pierogi ruskie, tortillę oraz owoce w czekoladzie. Właściciel przyrządził wspaniale doprawione mięso (baranina). Nasz gruziński znajomy za bardzo się nie napracował, bo zakupił w sklepie mrożone chinkali. Kazaszka usmażyła ryż z kurczakiem. Kolacja była pyszna, ale nie trwała długo. Następnego dnia musieliśmy wcześnie wstać, ponieważ rozpoczynaliśmy szkolenie EVS w Sighnaghi.



Do Tbilisi na pewno wrócimy w grudniu przed Świętami. W planie mamy kąpiel w łaźni parowej, nocne odkrywanie miasta oraz poszukiwanie podarków. Jeżeli planujecie zwiedzanie Gruzji, nie możecie poprzestać tylko na Tbilisi. Lepiej odwiedzić jeszcze inne miasto, a najlepiej miasteczko dla porównania. 

Co jeszcze mogę napisać? Znów zaskoczył mnie transport publiczny w Gruzji. Przy okazji wycieczki do Batumi opowiadałam Wam o moim zaskoczeniu wynikającym z cen biletów na pociąg (bilet w pociągu tańszy niż w kasie). Zaskoczeń ciąg dalszy. Okazuję się, że cena biletu na kuszetkę w przedziale w powrotnym pociągu nocnym z Tbilisi do Ozurgeti jest niższa od biletu na miejsce siedzące w tym samym pociągu w odwrotną strone :O Bilet powrotny kosztował nas 11 lari. Czy ktoś mi to może wytłumaczyć. Crazy country, crazy people ;)

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz