W zeszły poniedziałek
wróciłam do Ozurgeti po prawie tygodniowej nieobecności. Najpierw
nocnym pociągiem Europa Family udała się do Tbilisi, a po dwóch
dniach przemieściła się do Sighnaghi. W planie po drodze był
jeszcze Kazbegi, ale niestety pogoda nie dopisała. Może następnym
razem się uda.
Podróż nocnym pociągiem
na początku trochę nas przerażała. Nie udało nam się zdobyć
biletów na kuszetki, a miejsca siedzące nie do końca nas
przekonywały. Do tej pory jechaliśmy pociągiem tylko raz, do
Batumi, więc o ile pamiętacie moją relację z tamtej podróży, to
możecie zrozumieć nasze obawy. 10 godzin w pozycji siedzącej, bez
możliwości rozłożenia fotela, osnuci dymem papierosowym, wiecznie
wchodzące i wychodzące osoby sprzedające mydło i powidło, a może
także czyhające na nasz dobytek? Nie, nie byliśmy do końca
przekonani do tego pomysłu, ale jakoś przecież trzeba dojechać do
Tbilisi. W większej grupie zawsze raźniej się podróżuje, a w planie przewidziane były jeszcze obchody Dnia Niepodległości, urodziny Szu i
imieniny Marcina;) Na szczęście nasze obawy nie znalazły
potwierdzenia w rzeczywistości. Miejsca numerowane, rozkładane i
wygodne fotele, nawet telewizorek (3 razy pod rząd ten sam film z
Stevenem Seagalem w roli głównej), czujny konduktor, zakaz palenia
w wagonie (tylko było można palić przy toaletach). Dodam na
koniec, że koszt tej przyjemności wyniósł nas 14 lari.
Sam przejazd nawet się
mi nie dłużył. Jak to Europa Family, do pociągu zabraliśmy
pokaźną wałówkę (pozostałości z Cooking Day), brakowało tylko
jajek na miękko...;) Oczywiście cały wagon wiedział, że nadszedł
czas na kolację. Zaopatrzeni w plastikowe talerzyki i widelce,
porcję sałatki jarzynowej i ratatouille,
kawałka chleba szoti – przystąpiliśmy do konsumpcji:) Swoją
drogą nie rozumiem jak Gruzini mogą wytrzymać 10 godzin bez
jedzenia. Fakt, że momentalnie zasypiają po wejściu do pociągu i
w zasadzie budzą się na stacji docelowej, ale mimo wszystko? Jaka
jest ich taktyka? Muszą przeprowadzić dochodzenie w tym temacie.
Podróż przebiegała
bardzo szybko, umilaliśmy sobie czas rozmowami, słuchaniem muzyki,
a po 12 w nocy przystąpiliśmy do oficjalnych uroczystości obchodów
Dnia Niepodległości. Od miesiąca w walizce trzymałam niezbędne
na tę okazję produkty. Po założeniu koszulki reprezentacji Polski, na stoliczek wjechał: Torcik Wedlowski, Śliwki w
czekoladzie, Pasztet podlaski oraz Żubrówka. Miały być jeszcze
Krówki, ale niestety nie mam aż tak silnej woli. Co Krówka, to
Krówka ;) Przez miesiąc w mojej Wieży zdążyłam rozmontować
mały zapasik. Wieżą nazywam pokój w moim domu. To tak na
przyszłość;)
O 6.30 dojechaliśmy do
Tbilisi. Zdążyliśmy się trochę przespać, ale jak wysiedliśmy z
pociągu, to bardziej wyglądaliśmy jak Zombie Family niż Europa
Family. Nasz hostel znajdował się w samym centrum Tbilisi, przy Al.
Rustaveli. Jest to najdłuższa aleja w Tbilisi. Jej długość
wynosi 1,5 km. Przy Rustaveli znajdują się m. in. markowe sklepy,
galerie, muzea, opera, siedziba gruzińskiego Parlamentu.
Dotarliśmy do hostelu,
zostawiliśmy bagaż, a następnie rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta.
Naszym pierwszym przystankiem było wzgórze Mtacminda (800 m. n. p.
m.). Znajduje się na nim pięknie oświetlona wieża telewizyjna,
park rozrywki z równie przepięknie oświetlonym diabelskim młynem
oraz restauracja. Na wzgórze można dotrzeć na wiele sposobów.
Kolejką bezpośrednio do lunaparku (taka jak w Krynicy), kolejką
linową (takie wagoniki) do pomnika Matki Gruzji i potem na piechotę
przejść, marszrutką oraz na piechotę wspinając się po zboczu
góry. Teraz pytanie za 100 pkt. Jaki sposób wybrała Europa Family
po 10 godz. jazdy nocnym pociągiem? Oczywiście, że wspinaczkę.
Why not? Po posileniu się w McDonalds (wybitnie niegruzińsko),
żwawym krokiem wyruszyliśmy pod górę. Wspinaczka nie była tak
trudna jak w Bakhmaro, po drodze podziwialiśmy panoramę Tbilisi, pozdrawialiśmy się
z innym „pielgrzymami”, byliśmy pod wrażeniem sprawności
pewnej Babuszki (robiła szereg skomplikowanych ćwiczeń przy
źródełku w połowie wzgórza), robiliśmy mnóstwo zdjęć. Gdy
dotarliśmy na sam szczyt wzgórza, przenieśliśmy się na parę
godzin do Nibylandii. Poczekaliśmy na otwarcie lunaparku i
skorzystaliśmy z paru atrakcji. Wydaliśmy najszybciej w naszym
życiu 5 lari (przejażdżka rollercoaster'em) oraz podziwialiśmy
Tbilisi z Diabelskiego Młyna.
W lunaparku zatraciliśmy
się zupełnie. Nawet nie wiem kiedy ten czas minął tak szybko. Po
przygodach na wzgórzu nie mieliśmy już siły na nic. Zmęczenie po
podróży nocnej dało się we znaki i postanowiliśmy odpocząć w
hostelu. Szybko się okazało, że nie będzie to takie proste. W
Gruzji najlepiej czasami nic nie planować, bo i tak plany się
często zmieniają w ostatniej chwili. Spontan rządzi! Dostaliśmy zaproszenie od właściciela hostelu (Egipcjanina) na degustację wina i po krótkim
namyśle postanowiliśmy z niego korzystać. Wieczór przebiegł
bardzo spokojnie. Przy jednym stole spotkali się Polacy, Francuzi,
Niemka, Gruzini, Egipcjanin i Kazaszka, więc było bardzo ciekawie.
Następnego dnia
kontynuowaliśmy odkrywanie miasta. Tradycyjnie, nie będę za bardzo
rozpisywać się o samych miejscach wartych odwiedzenia. Tbilisi
przypomina inne miasta europejskie. Tutaj tempo życia jest szybsze,
ludzie pędzą do pracy/szkoły/domu, w metrze ścisk, dookoła
kalejdoskop różnych subkultur, wesoło i kolorowo, korki na
ulicach (przejście na drugą stronę czasami graniczy z cudem),
mnóstwo sklepów, restauracji oraz kawiarni. Dzieje się, dzieje. W
Tbilisi znajdziecie wszystkie kuchnie świata, puby, kluby,
klubokawiarnie, Na razie jeszcze za bardzo nocnego życia w Tbilisi
nie zakosztowaliśmy, ale za to skorzystaliśmy z możliwości zjedzenia
niegruzińskiego obiadu, aby trochę urozmaicić nasze odżywianie
się w Gruzji.
Wieczorem zorganizowaliśmy w hostelu kolejny, spontaniczny Cooking Event, tym razem zakończony pełnym sukcesem. Na tę okazję przygotowaliśmy pierogi ruskie, tortillę oraz owoce w czekoladzie. Właściciel przyrządził wspaniale doprawione mięso (baranina). Nasz gruziński znajomy za bardzo się nie napracował, bo zakupił w sklepie mrożone chinkali. Kazaszka usmażyła ryż z kurczakiem. Kolacja była pyszna, ale nie trwała długo. Następnego dnia musieliśmy wcześnie wstać, ponieważ rozpoczynaliśmy szkolenie EVS w Sighnaghi.
Wieczorem zorganizowaliśmy w hostelu kolejny, spontaniczny Cooking Event, tym razem zakończony pełnym sukcesem. Na tę okazję przygotowaliśmy pierogi ruskie, tortillę oraz owoce w czekoladzie. Właściciel przyrządził wspaniale doprawione mięso (baranina). Nasz gruziński znajomy za bardzo się nie napracował, bo zakupił w sklepie mrożone chinkali. Kazaszka usmażyła ryż z kurczakiem. Kolacja była pyszna, ale nie trwała długo. Następnego dnia musieliśmy wcześnie wstać, ponieważ rozpoczynaliśmy szkolenie EVS w Sighnaghi.
Do Tbilisi na pewno
wrócimy w grudniu przed Świętami. W planie mamy kąpiel w łaźni
parowej, nocne odkrywanie miasta oraz poszukiwanie podarków. Jeżeli
planujecie zwiedzanie Gruzji, nie możecie poprzestać tylko na
Tbilisi. Lepiej odwiedzić jeszcze inne miasto, a najlepiej
miasteczko dla porównania.
Co jeszcze mogę napisać?
Znów zaskoczył mnie transport publiczny w Gruzji. Przy okazji
wycieczki do Batumi opowiadałam Wam o moim zaskoczeniu wynikającym
z cen biletów na pociąg (bilet w pociągu tańszy niż w kasie).
Zaskoczeń ciąg dalszy. Okazuję się, że cena biletu na kuszetkę
w przedziale w powrotnym pociągu nocnym z Tbilisi do Ozurgeti jest
niższa od biletu na miejsce siedzące w tym samym pociągu w
odwrotną strone :O Bilet powrotny kosztował nas 11 lari. Czy ktoś
mi to może wytłumaczyć. Crazy country, crazy people ;)